Kolejny semestr zakończony już oficjalnie. Przyszedł ten
czas, którego oczekiwałam z niecierpliwością. Teraz została już tylko
realizacja jakiś tam planów, które wyznaczyłam sobie na te wakacje. Skromne,
ale jednak. Żeby tylko nie leżeć wieczorami na
niewdzięcznej kanapie.
Pora trochę cofnąć się w czasie. I opowiedzieć o
tegorocznych podróżach. To może po kolei. Na pierwszy strzał majówka, czyli podróż na Ukrainę i
Rumunię na kilka dni. Wybrałam się tam z przyjaciółmi. Dotąd nie
podróżowałam za wiele, jednakże i tak mogę powiedzieć, że była to moja pierwsza
tego typu podróż – z dużym plecakiem trekingowym, z ciągłym przemieszczaniem
się z miejsca na miejsce, z noclegiem co noc w innym miejscu (no prawie).
Lwów
Nasz pierwszy przystanek. Przejazd pociągiem z Przemyśla
prosto do Lwowa. Tam zakwaterowanie i ruch w miasto. Nie mieliśmy wiele czasu,
więc nie miałam okazji zobaczyć go w pełnej klasie. Podobno Lwów jest bardzo
piękny, tymczasem udało mi się zobaczyć tylko lub aż piękny rynek. Reszta nie
była tak zachwycająca. Ukazały mi się zaniedbane budynki i wielka ilość śmieci. Ale nie chcę urągać temu miastu. Po prostu nie było
wystarczająco czasu. Jednak udało się nam zjeść dobry obiad, napić się piwa, posłuchać
dobrej muzyki w klimatycznej knajpie Pravda z piwem, a potem długo spacerować po
Lwowie (trochę błądziliśmy), by w końcu dotrzeć na mieszkanie.
Pylypec
Następnego dnia wybraliśmy się do Pylypca, małego turystycznego miasteczka na Zakarpaciu. Sama podróż pociągiem była ciekawym przeżyciem. Na miejscu nie
obyło się bez małych problemów z zakwaterowaniem. Na szczęście wciąż mieliśmy
gdzie spać, w dobrej cenie, z kolacją i śniadaniem. Co do jedzenia, było to
całkiem co innego niż jem normalnie. Na co dzień staram się jeść zdrowo, dużo
warzyw, owoców, chudego mięsa etc. Natomiast ukraińskie jedzenie jest bardzo ciężkie i
tłuste, co od razu pokazało się na mojej cerze. Zostaliśmy ugoszczeni m.in.
zupą serową i kaszą gryczaną z masłem, czego nigdy w życiu nie jadłam. Prawdą jest, że podróże kształcą. Warto jest zobaczyć inną kulturę, inną mentalność, inne jedzenie. Tam na Zakarpaciu, można by powiedzieć, że ludzie żyją beztrosko, z dala od facebooka, instagrama, z dala od głupich, wymyślnych, trywialnych problemów. Żyje się inaczej. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Wracając do tematu, głównym obiektem do zobaczenia w Pylypcu był wodospad
Szept. Miejsce piękne. Z resztą jak każde łono natury.
Mukaczewo
Dalej z samego rana pojechaliśmy słynną marszrutką do Mukaczewa, gdzie
celem do zobaczenia był Zamek Palanka. Według mnie jest to miejsce ładniejsze niż Wawel. Ale
może dlatego, że krakowski zamek widziałam już z milion razy. Ten mukaczewski znajduje się
na wzgórzu, więc mogliśmy zobaczyć piękne widoki wokół, razem z rumuńskimi Górami Marmaroskimi.
Jak zwykle na Ukrainie mogliśmy znaleźć tanią restaurację. I
za niecałe 13 zł mogłam uraczyć się kawą, barszczem ukraińskim i dużą porcją
tradycyjnych pielmieni.
Dalsza podróż to już przejazd autobusem z Mukaczewa do miejscowości Sołotwyno. Zrobiliśmy przerwę na obiad w ślicznej restauracji jeszcze na ukraińskiej
stronie, gdzie zauroczyłam się rumuńskim kukurydzianym chlebem. Dalej
ruszyliśmy już piechotą na przejście graniczne. I tak przeszliśmy mostem nad Cisą, ziemią niczyją, na Rumunię, do Syhotu Marmaroskiego.
Dalsza historia następnym razem.